FESTIWALE

Zanim zaczniesz czytać….

Wiem, naprawdę wiem dużo różnych myśl. Kto to napisał? – Tak to ja napisałem. Dlatego proszę, czytajcie po kawałku.

Wielcy literatury piszą, że jak się człowiek nie oderwie od swojego dzieciństwa, to nic nowego nie wymyśli nie napisze, nie stworzy. Ja nowych opowiadań, ksiąg mądrych np; jak Jasio idzie w daleką podroż szukając prawdy i trafia do tajemniczych miast, zamków, gdzie oprócz mądrych starych dziadków są wypasione biblioteki z mądrymi  księgami pisać nie umiem i może nigdy nie będzie mi to dane – to pisanie o wyobrażonych światach…

Chcę pisać o życiu-tu i teraz, chcę pisać o świecie, który teraz widzę i jak ten świat klei się do mnie i jest wewnątrz  i na zewnątrz mnie.

Nie, nie uważam się za lepszego, jeżeli to już za mniejszego tego, który po swojemu małemu chce opisywać swój mały świat z małej, perspektywy bo być może w tym świecie znajdą się małe, maleńkie światy i małe ojczyzny, wymierające jak kolejne plemiona i języki.

Macie rację mistrzowie wielcy z wielkości pisze się wielką literaturę ale czasem małe może być wielkie właśnie dlatego, że jest!

Ja od swojego dzieciństwa oderwać się nie mogę. Buduję swój świat z mojego ukochanego Opola, Odry, kanału Ulgi gdzie dawno temu były jeszcze raki a cyganie gołymi rękami te raki wyciągali. Buduję ten swój świat z wyspy Bolko tak, w Opolu jest wyspa Bolko, którą Odra z jednej a kanał Młynówka z drugiej opływa. Do tego dodaję mój Plac Jana Kazimierza – na dzielnicy Zaodrze…

No i te opolskie festiwale, kolorowe z kolorowymi ludźmi i Opolska Wenecja na tym kanale z gondolami pływającymi, gdy dzieckiem będąc patrzyłem na nie.

Teraz tych gondoli chyba już nie ma –  trzeba wrócić do Opola, by zobaczyć i sprawdzić bo przez internetową wyszukiwarkę nie chcę!

Mój inny z przeszłości Opolski świat.

Chciałbym teraz napisać refleksję, spostrzeżenie, obserwację z życia tu i teraz. I niech to  będzie właśnie takie moje żywe opowiadanie!

Co pomiędzy ludźmi i – co czują, co widzą, co słyszą, co ja zobaczyłem cofając się wstecz, co pomiędzy słowami, przyrodą, psem który szczeka i autobusem, który potrącił przechodnia a w tym autobusie siedzi przy oknie-starsza pani z bukietem wiosennych kwiatów w zimie. I oni ci ludzie, ci psy i ci koty i ta przyroda i te autobusy i zmieszane słowa i to wszystko na raz  do mnie nowi i ja to widzę i opisuję!

Ciągle uciekam od Festiwali o których chcę dzisiaj pisać, może już się powoli odrywam o dzieciństwa i idę –  ku górze patrząc na wielkich którzy już na tej górze są –  nooo…  może już wielkie się we mnie zaczyna.

I jeszcze jedna ucieczka.

Majka W. – moja koleżanka nauczycielka z powołania –  od lat wszyscy uczniowie i starsi w piśmie tak  o niej mówią. Niestety mnie nie uczyła bo ja tu do Wałbrzycha z Opola dotarłem.

Otóż Majka mi powiedziała, że składamy się z ciała, mózgu i serca,

Niby to wszyscy wiemy od dawna ale dociera do nas to bardziej –  tak namacalnie – tak się przykleja ta mądra myśl do nas, dopiero wtedy gdy się rozsypiemy  na wiele drobnych kawałków.

Ja ostatnio byłem bardzo rozsypany po odejściu mojej żony – kochanej Basi. Opowiadałem Majce, że się zbieram powoli w sobie ale teraz dopiero widzę ile drobnych rzeczy Basia robiła. Niewidzialne rzeczy a zawsze wszystko na miejscu u Basi było.

I Majka mówi, że trzeba znaleźć gdzie Basia kładła rumianek, gdzie byli tabletki, sok z malin specjalny na zimę i dużo innych takich innych… I teraz trzeba to wszystko odkryć znaleźć, mózgiem, ciałem, sercem….

Znaleźć ścieżki…

A jak jej opowiedziałem, że zhakowano moje konta i całą wieloletnią mailową korespondencję rodzinną i zdjecia i różne projekty plastyczne Basi i moje do niej listy wysyłane z wakacji, gdy ja w Szklarskiej i konto na FB i całą korespondencję messenger-ową.

Majka powiedziała….

Teraz trzeba ” załatać serce”  tak załatać Serce.

To jest wielka księga, ta nasza rozmowa, która powstaje tu i teraz –  przez smartfon-ki..,. Smartfonowa  telefoniczna – księga żywa.

Majka – nauczycielka polskiego mówi o załataniu serca,  o szukaniu rumianku dla ciała i o mózgu który musi się pozbierać i dać dyspozycje – by załatać  serce!

No dobra… Festiwale….

Pierwszy festiwal.

Święto dla całego Opola, dla całej Polski, bo festiwal na Śląsku Opolskim, bo Opole wróciło do macierzy. Święto!

Opole jest teraz nasze polskie, nie niemieckie i tu teraz będzie się odbywał Festiwal Polskiej Piosenki…

I teraz wracam do Opola jeszcze głębiej wracam do spotkania z Edmundem Osmańczykiem w teatrze Jana Kochanowickiego w Opolu.

Edmund Osmańczyk wielka postać – poczytajcie sobie w necie i Edmund Osmańczyk mówi o Rodle i o 5 hasłach tego Rodła a piąte zostanie mi na cale życie.

„Polska matką naszą o matce nie wolno mówić źle”!

…może jest tak, że jak się matki nie ma to się ją kocha a jak już jest to ma się do niej pretensje że jest…

Polska dla mnie wciąż – od tamtego czasu z Osmańczykiem jest nadal moją matką, którą kocham jak moją mamę, jak mojego brata, żonę moją Basię, jak syna Kubę z jego synem a moim wnukiem Olafem i jego mamą Ewą żoną Kuby. Kocham jak kochałem wszystkie  nasze przez lata-koty różnych maści,  które potrafiły się dogadywać między sobą lepiej niż ludzie…

Festiwale…

Ten pierwszy festiwal oglądam po – drugiej stronie mojej ulicy – u sąsiadów. Dlaczego po drugiej stronie i u sąsiadów skoro mieliśmy już telewizor? Nie ta pamięć już i nie ten mózg, a może jest tak jak mówi Majka coś kiedyś, gdzieś tam dawno temu mózg-źle załatał moje serce. Bo przecież moje Opole, ktore kocham też potrafiło mnie zranić!

Telewizor w domu mały najmniejszy, bo najtańszy ale jest – czarno biały – Neptun a więc telewizor w domu był czemu więc do sąsiadów na festiwal?

Telewizor nasze czarno białe okno na świat, ktore poszerzało horyzonty chociaż świat w nim tylko czarno biały.

Czemu byliśmy u sąsiadów na tym festiwalu? A może to był już któryś z kolei festiwal?…

Oglądałem ten festiwal i zasnąłem w przyciemnionym pokoju, z wygaszonym światłem. Obudziłem się z głową na stole, gdy mama powiedziała

„Rysiu chodź do domu idziemy spać.

Pierwszy festiwal w moim Opolu w którym ja miałem swój udział – w jego powstawaniu.

Tak powstawaniu, bo przecież jak się mieszka w mieście w którym coś ważnego się dzieje, jak powstaje to nowe coś np:  festiwal to większość mieszkańców ma w tym swój udział.

Bo na przykład tato mojego kolegi z ławki – Krzysia, który, na wszystkich etapach swojej edukacji w szkole podstawowej, średniej i na studiach – był prymusem. To ten jego tato-pan P  projektował światła w w moim Opolskim amfiteatrze. A córka mojej przyszywanej cioci, przyszytej ze Lwowa pani Basia wiele razy była w Jury Opolskiego festiwalu a teraz na dodatek jestem z nią na Ty. A moja mama, mamusia Stasia bywała na nocnych posiedzeniach tego Jury, bo właśnie w tym przyszytym Lwowie w szkole średniej nauczyła się stenografii. Stenografia to takie małe robaczki, każdy robaczek oznacza inne słowo i moja tymi robaczkami zapisywała to co jury wy-obradowało. No więc brano ją do jury, czy w tamtym czasie nikt oprócz mojej mamusi nie znał stenografii w moim Opolu nie wiem! Stasia mama mojego brata i mnie nad ranem na klatce schodowej czytała nam i wszystkim sąsiadom, który piosenkarz lub piosenkarka ktore miejsce zajął. I my cała nasza klatka schodowa wszystko wiedzieliśmy wcześniej. Mama Stasia, czasem opowiadała nam zakulisowe smaczki, np: co się działo po zakończeniu koncertów. Artystyczne tajemnice i robaczki  mojej mamy.

I Krzyś drugi , którego wszyscy nazywaliśmy szpareczką , bo tak bardzo mrużył oczy, który w trakcie koncertu sprzedawał lody w białym fartuszku. I ten Krzysio, gdy ja przeskoczyłem przez płot, by ten festiwal za darmo oglądać to ten Krzysio ubrał mnie w biały fartuszek a ja udawałem lodziarza i sprzedawałem lody. A gdy koncert już się zaczął, zdjąłem fartuszek, zostawiając go za kulisami, gdzie mogłem podglądać artystów, którzy na mnie nie zwracali uwagi…

Później gdy byłem już większy chłopiec i pracowałem w teatrze w Opolu, jako adept mogłem wchodzić do amfiteatru  na próby, widziałem artystów tak blisko –  na oddech.

Noooo. To czy ja nie miałem, wpływu na te festiwale?

Artyści byli tak blisko a ja nie zbierałem ich autografów, nigdy mnie to nie interesowało.

Ja mam kilka autografów, Centkiewiczów, Kantora, może jeszcze jakieś inne. Sam jako aktor, rozdałem więcej autografów, niż nazbierałem, czy coś z tego wynika? Ja autografy mam w sobie w swojej szkatułce, tam głęboko w środku siebie.

Autografy w mojej wewnętrznej szkatułce.

Na mieście widziałem artystów, konferansjerów, muzyków, którzy wyszli z ekranów czarno – białych telewizorów Przyjechali  do Opola, by pochodzić po ulicach, poświecić sobą, swoimi strojami i wolnością. Jeździli po ulicach kolorowymi samochodami i kupowali Opolskie pamiątki. A w kawiarniach, jedli ciastka i pili kawę w szklankach.

Kolorowi artyści i Opole ktore pachniało wolnością, Opole w którym łamały się zasady i mieszalny kolory, estetyki i normy.

I znowu rozpisałem się o festiwalowych impresjach, dalekich od festiwalu…

Czemu tak uciekam…?

Plac Jana Kazimierza gdzie mieszkałem, był niedaleko od amfiteatru. Wieczorem, gdy miasto już spało i gdy otworzyło się okna, można było słuchać festiwalu w domu. Wystarczyło wyłączyć głos otworzyć – okno i słyszało się artystów na żywo! Często z chłopakami i naszymi podwórkowymi dziewczynami szliśmy w nocy pod amfiteatr, by posłuchać co się  za tym  siatkowym płotem dzieje.

A za siatką nocny tajemniczy kolorowy ogród….

Z Placu Kazimierza szło się do amfiteatru chwilę, trzeba było przejść przez most z takimi żelaznymi łukami, przez Odrę i już się pod amfiteatrem było. Zawsze na koniec festiwalu, były sztuczne kolorowe ognie. Wtedy tyle lat temu te kolorowe sztuczne ognie to była nie lada atrakcja, zwłaszcza, że moglem je oglądać z takiego bliska jak artystów w amfiteatrze. Te sztuczne ognie puszczali strażacy i te ognie były strzelane po naszej stronie Odry a po drugiej był ten kończący się festiwal, którego słyszeliśmy głosy zakończenia…i  na żywo słyszeliśmy werdykt jury…. A my mali chłopcy i dziewczynki siedzieliśmy sobie na wałach i patrzyliśmy w niebo….. Kończył się festiwal i kończyła się nasza festiwalowa przygoda z Odrą – nocą, Placem Kazimierza i tym zapachem  dziecięcej  kolorowej wolności i magii i otwartego na oścież okna, by słyszeć melodie i głosy z amfiteatralnych zaświatów.

I teraz wspominam te sztuczne ognie z mojego brzegu Odry a po drugiej stronie amfiteatr. I rozświetlone tymi ogniami niebo… Sztuczny ogień, który też świeci, jak naturalny, z tą jednak różnicą, że ma więcej kolorów i jest w niebie a nie na ziemi. Sztuczne ognie, które malują sztuczne tęcze, ktore są bardziej kolorowe niż te prawdziwe. Rozgrzane kolorowe sztuczne tęcze na ciemnym niebie i ogień sztuczny, który na popiół nie spali i nie poparzy. A my łapaliśmy te spadochroniki spadające  z nieba z tych sztucznych ogni, bo chcieliśmy je mieć na pamiątkę nieba, nocy i festiwalu.

Czy festiwale rozśpiewały moją duszę, czy sztuczne ognie rozpaliły moją wyobraźnię? Czy dzięki festiwalom z oddali  i z telewizora i Placu Kazimierza, gdzie słyszałem  głosy z oddali z  amfiteatru, usłyszałem wolaninie   – chodź do nas przekrocz – granice… Zawsze  wszystko po drugiej stronie…Odry – ulicy – świata… Po drugiej stronie….  Wyobraźnia z nie mojego świata, która staje się moją …

Mnie w Opolu nie ma już od lat, teraz oglądam festiwale przez kolorowy telewizor i mimo, że kolorowy to widzę mniej niż w czarno białym, może dlatego, że nie ma już Placu Kazimierza mojej Odry a Opole jest tylko we mnie a nie ja w nim. I teraz czasem tu w moim Wałbrzychu otwieram okno w czerwcową noc, by usłyszeć kolorowy czarno biały świat mojego Opola, by poczuć smak i zapach wolności  i czekam z  nadzieją że spadnie mi do rąk spadochronik na szczęście – z Mojego Opolskiego nieba.
Tak – już wiem…

To wszystko dały mi festiwale z mojego festiwalowego dzieciństwa z festiwalowej wolności, z Odry, Placu Kazimierza i sztucznych ogni…

I teraz mój teatr – ja aktor i moje pisanie…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *